Saturday, January 17, 2015

Punkt .

Krok za krokiem, już z innego punktu patrząc, piszę dziś po przerwie ponad rocznej.
Wiele sie wydarzyło po drodze.
Myślę, że gdybym chciała opisać krótko to, co przeżywałam w tym czasie to, byłoby to przechodzenie przez własne bariery, trening poznawania tego wszystkiego, co za kurtyną lęku, zniechęcenia, lenistwa, poczucia oporu, strachu przed niezmanym... wszystkiego co za kurtyną emocji. Emocje mają niesamowitą siłę. Potrafią zatrzymać człowieka przez całe nawet zycie w martwocie.
Martwocie... martwieniu, martyrologii, umartwianiu... MAR, marazm, umarły...
To dziwne, bo bardzo często przecież emocje sprawiają tak ogromny zastrzyk doznań, że właśnie wtedy wiele osób czuje tętniące w nich życie...
Z tym, że to nasza reakcja na te silne emocje i niechęć do pełnego ich czucia sprawiają, że decydujemy się, świadomie lub nie, na śmierć za życia. To my wymyślamy, że ta emocja jest czymś czego nie chcę czuć. My... kim jest to MY...?

Wrócę, do opowiadania o mojej ostatniej drodze.

Punkt.
Dziś.
Z tego punktu już trochę więcej widzę. Widzę też jak mądrości życiowe poznawane i recytowane za młodu wtedy mocno teoretyczne, dziś nabierają tętniącego pulsem ciała w moim życiu.
Kilka dni temu opuściłam pracę, w której miałam solidną pozycję, w której czułam się bezpiecznie. Opuściłam moją złotą klatkę. Było bardzo trudno po drodze. Był lęk przed nowym, przed opuszczeniem znanego, zmęczenie uczenia się nowego, emocje, ogromne emocje, gadacz w głowie, który bezustannie tylko zbijał z tropu, nazywał to co sie dzieje, ubierał to w tak poniżające, zniechęcające obrazy, że miałam ochotę zwinąć się w kulkę w moim bezpiecznym lóżku i wyć i nic nie robić, tylko spać. Było zmęczenie, graniczne zmęczenie targanymi emocjami. Wiele razy decydowałam się na poddanie, tylko dlatego, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Lęk panował nad moim ciałem tak mocno, że jakikolwiek ruch heroizmu narażał mnie na kontucje. Był ból fizyczny, nie do wytrzymania. Jest jeszcze dalej. Była sztywność ciała, jakby na mrozie zostawionego i prawie zamarzłego... Wydaje się nieraz, że trzeba bardzo dużo pracy, żeby sie rozgrzać, by móc się wygiąć. Jednak nawet najdłuższe rozgrzewanie trzeba gdzieś rozpocząć. Od czegoś trzeba zacząć. Od jakiegoś punktu wyjścia.

I wokół punktu mocno dziś krążę. Mój punkt wyjścia pojawił się pewnego dnia, tak naprawdę jest każdego dnia na nowo. Codziennie podejmuję decyzję, że z punktu, w którym stoję chcę postawić następny krok. Nie ma takiej mądrości, która wiedziałaby, jak tam dalej będzie. Nikt na świecie nie może mnie ustrzec, opowiedzieć o tym, tylko ja to będę wiedzieć kiedy tam dotrę. Tylko ja zobaczę co jest wokół mnie, tylko ja poczuję rytm mojego tętna w tym nowym miejscu, tylko ja będę widzieć słońce z tego kąta, liść z tamtąd, czuć rączkę Emilki w tym dniu. Tylko do mnie dotrze ucieleśniona we mnie mądrość życiowa, mądrość tego doświadczenia. Coś o czm będę mogła opowiedzieć komuś, kto może kiedyś poczuje to na swój sposób. Komu kiedyś moja mądrość stanie się jego własnym ciałem. W jego kolorach, z jego smakiem, jego dźwiękiem.

Życie jest cudem.

Tak wiele nas łączy, a jednak nie sposób opisać to w jedności.

W przeciągu mojej przerwy w pisaniu, dużo nauczyłam się o sobie pracując z yogą, z tai chi, wytrzymałaością. Czułam jak potrafię umysłem zabrać sobie w graść energię do ruchu i ulokować ją na przykład w nodze. Czułam się połączona z wszystkimi dookoła, czułam połączenie z ziemią, bezpieczne ale nie wiążące. Dobre połączenie. Czułam taki ciężar energii, że mogłam ją ztrzepywać z rąk. Czułam własną siłę, która rodzi rezultat. Był tez ból, widziałam siebie bezbronną, był ból, dużo bólu, był oddech, który wiele przenosił, był ból.
Była jasna wizja siły płynącej z góry, którą używając, miałam coś przy ziemi tworzyć i rozdawać z radosnym sercem dla innych. To mocna wizja. Wracam do niej. Widziałam, jak tworzę społeczność.
Słyszałam wiele słów o mojej dobrej energii. Zauważyłam, że było to bardzo zaskakujące dla mnie słyszeć o sobie, że mam coś wyjątkowego.

Czuję duży potencjał we mnie. Czuję go, gdy się wyciszę. To lęk sprawia, że zbaczam z tropu.

Kilka dni temu, wracając z pracy, poczułam mocno we mnie, że ja będę miała moje wypragnione 4 dzieci. Przez długi czas traciłam wiarę w to. Ale czerpiąc z doświadczeń, które zbierałam ostatnim czasem, widzę, że to jest możliwe, tylko trzeba po pierwsze postawić pierwszy krok - nazwać konkretnie moje pragnienie. A poźniej kolejne kroki stawiać - w codziennym działaniu dążyć do tego. Mając cel na myśli. Nawet jak emocje mocno do zasłaniają.
Dziś rano leżąc w łóżku w porannym słońcu, pomyślałam, że za jakies 3 lata pojawi się moje dzieciątko. Ale co to znaczy za 3 lata? pomyslałam.
To proste. W roku 2018. Mówiąc za 3 lata, wciąż będę to odkładać na za 3 lata. I nawet w 2018 może to być wciąż za 3 lata.
2018 - dzieciątko
Ale nawet myśląc o tym, pojawia się wątpliwość. Dlaczego?
Bo czuję, że relacja z Damianem jest niejasna, niedobra. To też wymaga decycji. Czyjej? Mojej. :)
A więc decyzja.
2018 - dzieciątko i zdrowa relacja z Damianem, otwartość i wspólne wsparcie.

Do tego czasu, pracuję nad doprowadzeniem ciała do zdrowia, finansów do stabilizacji, nawyków na dobre, codzienność do wdzięczności i pokoju.

I będe zbaczać z tropu. Biorę to pod uwagę. Ale wiem też, nauczona doświadczeniem, że naprawdę wszystko jest możliwe. I jeśli w to wierzę i ufam, że jeśli jest to dobre dla mnie, to będzie mi dane. A skoro tego nie mam jeszcze, to znaczy, że jeszcze coś mam do przeżycia, żeby móc dostać to w najlepszym dla mnie czasie. Żeby być w punkcie, którym będę mogła ucieleśnić to jeszcze cudowniej.


Do drzewa, hej!





Do tego czasu, krok za krokiem idę przez życie, buduję

Tuesday, November 26, 2013

Wy jesteście znowu źli

Wy jestescie znowu zli dla mnie! Niemalze wykrzyczalam dzis znowu. Czuje, ze znowu zapedzam sie w kozi rog... Wstaje wczesniej po to by miec czas dla siebie, po czym caly ten czas poswiecam na pilnowanie by wstali, zebrali sie, by zdazyli, sprawdzic internet... Herbata zrobiona dla mnie kolejny raz wystygla bez wypicia...

Zlosc doszla do mnie! I mowie do Emi, ze zjamuje sie nimi zamiast soba, a ona na to: to przeciez ty to robisz, to czemu masz pretensje do mnie? Jakzez madre to moje dziecko...

Kilka kroków dalej

Dziś, siedząc zimno jesiennym ciemnym wieczorem z oczami już ciężkimi, czuję zapach zaparzonego rumianku i widzę dłonie, które go zbierały dla mnie. Jak cudnie wszyscy wymieniamy się tym co robimy. Jak ważne jest, by serce wkładać w każdy nasz czyn. Bo to serce idzie dalej w świat i może natchnie do przełomu kogoś, kto jest akurat na krawędzi. Jestem dziś o kilka kroków bliżej do drzEWA, można by rzec. Jednak gdy czytam poprzednią moją wypowiedź skłonna jestem pomyśleć o tym, że jednak czuję się oddalona od niego o tych kilka kroków. Nie. Jestem jednak bliżej. Bo doświadczyłam więcej. Droga nie będzie usłana samymi szczytami. Samym śpiewem radości. Teraz może trudność mam ze sobą. Ale to, że ją widzę, że czuję ból w plecach, zamglone oczy, trudność w głowie, kłucie w sercu... to, że czuję to wszystko, ciesząc się jednocześnie żywo z chwil radosnych, mówi mi, że żyję. I znowu Clarissa odpowiedź mi dała:
nawet najbardziej uszkodzony instynkt można wyleczyć. By naprostować swoje ścieżki, musimy wskrzeszać dziką naturę, i to za każdym razem, kiedy tracimy równowagę, kiedy przechylamy się za bardzo w jedną czy w drugą stronę. Zorientujemy się, kiedy będzie powód do niepokoju, bo równowaga na ogół pozwala żyć pełniej, jej brak zaś ogranicza. (...) byłybyśmy o wiele silniejsze i spokojniejsze, gdybyśmy jasno zdały sobie sprawę, że nie możemy przestać funkcjonować, że nie wolno nam ustawać w wysiłkach, spoczywać na laurach.
Tak, czuję ból, czuję ciasnotę. Czułam trudność, dyskomfort, gdy brnęłam przez la mierda mojej piwnicy, przepełnionej niedokończonymi świadkami moich upadków, moich nałogów, moich zaniedbań. Niełatwe to. Niełatwe też jest co raz to nowe wystawianie się na nowe zadania, których nigdy nie robiłam. I znowu Clarissa mówi mi:
Tańcz w czerwonych bucikach, ale tylko w tych, które własnoręcznie uczyłaś. W ten sposób będziesz żyć pełnią życia.
Uczę się własnoręcznie szyć moje trzewiczki, aby poźniej w nich tańczyć. Uczę się używać moich dłoni. Własnych rąk. Własnych rąk, które są bardzo pojemne. Bardzo otwarte. Uczę się by móc przelać ogrom energii z mojego serca w czyn. Tak, słyszę cię litościwy głosie krytyka mówiący:
Dzieeecko... daj sobie spokój... świat nie jest taki jak Ci się wydaje... i tak Ci się nie uda...
Wiem, że Cię mam. Wiem, że jesteś, Głosie. Mimo to, że jesteś ze mną i jest mi z Tobą ciężej iść - idę. Do drzEWA.

Saturday, September 14, 2013

Pragnienia, tesknoty....

Czytając "Biegnącą z Wilkami" Clarissy Pinkola Estes i jej analizę bajki o Czerwonych trzewiczkach, jedna myśl mnie olśniła. Przytoczę fragmenty, o których mówię.
Niestety, wiele kobiet pozbywa się swych niezgrabnych czerwonych trzewiczków i godzi się być schludną, zbyt miłą, zbyt uległą wobec cudzej wizji świata. Oddajemy radosne czerwone buciki na pastwę niszczycielskich płomieni, przyjmując hurtem narzucane wartości, propagandę, filozofię, nie wyłączając psychologii. Czerwone buciki płoną na popiół, kiedy tworzymy, malujemy, gramy, piszemy, działamy i żyjemy w sposób ograniczający nasze życie, osłabiający zdolność percepcji, łamiący duchowy kręgosłup. Wówczas życie kobiety traci kolory, bo jest już tylko hambre del alma - wygłodzona, nienasycona dusza. Pragnie ona tylko jednego - powrotu głębszego sensu życia. Pragnie tylko własnoręcznie szytych czerwonych bucików. Spontaniczna radość, jaką symbolizują, mogła spłonąć w ogniu rezygnacji, w ogniu niedoceniania i lekceważenia własnej pracy. Mogła też spłonąć w ogniu własnej ciszy, jaką same sobie narzucamy. (...) Stan hambre de alma to nieustanne dręczące nienasycenie. Kobieta umiera z tęsknoty za czymkolwiek, co sprawi, że znów poczuje się żywa.
Te słowa czytane sprawiły, że otwarł się kolejny korytarz łączący moją świadomość z nieświadomością. I jak wiatrem w przeciągu przyniosło wspomnienie. Jak na latającym dywanie liściem przybyło w wietrze to wspomnienie, ta nieświadoma myśl, obraz pojawiający się tak przejrzyście i klarownie jak lodowata woda źródlana. (Ciekawe, że to wspomnienie w czasie zapisywania, myślenia, widzenia wtedy połączyło mi się tak zdecydowanie z treścią tej bajki, czego nie mogę pojąć już aż tak jasno, czytając te teksty dziś - jakieś 2 tygodnie później) Zobaczyłam, że ciągle tęskniłam za młodością, za czasem beztroski, za tańcem, za spacerami po lesie, za przejażdżkami rowerowymi, samotnie gdzieś przed siebie. Tęskniłam za wolnością, za naturą, za lasem usłanym dywanem zawilców na wiosnę, za ścieżkami leśnymi. Łamiącymi się gałązkami na wysłanej mchem ściółce lasu. Za czuciem tego. Myślałam, że za Polską. Tęskniłam... Moje miejsce tutaj traktowałam jak więzienie. Z zimnymi szarymi murami... Z życiem poza nimi. Myslami wciąż byłam tam... Uświadomiłam sobie, że nie tęsknię już za tym, albo prawie nie tęsknię. Ostatni pobyt w Polsce to przełom - z nazwanym i wyrażonym sprzeciwem wobec taty, z moją wizją na spędzienie mojego czasu tam, na rodzinnej ziemi, gdzie, odkąd byłam dzieckiem i w czasie doroślenia, żądzili moim czasem i decyzjami rodzice. Kolejny krok. Moje zdanie. Odważyłam się na wyrażenie swojej opinii, na walkę o dobro mojego dziecka. Na walkę o szacunek w byciu ze mną. Na pokłócenie się. Na szczerość wobec człowieka, któremu nigdy wcześniej to się nie przydarzyło. A nawet jeśli, ktoś się odważył na autentyczność wobec niego, to natrafiał na mur i ujadające psy wyswisk i szantażu emocjonalnego. Po kilku próbach rozmowy, odważyłam się na nie zajmowanie się tym. Na oddanie odpowiedzialności w jego ręce. Mój czas na moje przyjemności. Pojechałam w góry, w które zawsze chciałam będąc w Polsce pojechać. Tylko zawsze trafiały się "ważniejsze" sprawy. Bo pasowało pewne osoby odwiedzić ze 2-3 razy przynajmniej, dopełnić ich pustki. Bo jeszcze ten by sie obraził, jakbym go nie odwiedziła, a z tamtym też trzeba by podtrzymać kontakt. Ja już nie chcę. Wygląda na to, że zauważyłam, że przez ten cały czas, zajmując się pilnowaniem filiżanek innych, moja zaczęła już pękać z przesuszenia i straszyć zaniedbaniem. Tym razem zdecydowałam, że pojadę w moje góry, na łąki, do rzek. Do mojego życia... tego życia, które bardzo głęboko tętni. Chce tętnić! Moje życie chciało żyć. ja bałam się nim zająć. Teraz dalej się boję, ale zamykam oczy, włączam ufność i idę. Zrezygnowałam z pewnych spotkań. Wisiało nad tym wyjazdem widmo spotkania się z przyjaciółką, która zawiodła. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Nie miałam pocieszenia, rpzytulenia, serdeczności. Miałam gniew, gdzieś tam już podleczony, miałam wiele spraw do odkopania. Nie. Nie teraz. Nie jestem gotowa. Na dziś, są ważniejsze dla mnie sprawy. I uczciwie to przed sobą przyznałam. Spotykając się z nią teraz, wciąż usługiwałabym jej filiżance. Nie mojej. Większy kontakt ze sobą i moim ciałem. Usłuchałam głosu mojego i głośno go wyraziłam, kiedy szukaliśmy miejsca do nocowania. Chciałam przy rzece. W końcu dostałam przy rzece. I to jakie! Nie tylko przy rzece, ale ze starymi dudniącymi historią murami, z wciągającym zapachem starej chaty, który czuję do dziś, z pewnej istotnej osoby historią życia i rozmową, jakże nam potrzebną. Boże, Intuicjo, Serce, Miłości, Aniele Stróżu, Moja Duszo. Mówiłaś i posłuchałam. Posłuchałam też, widząc ciągle na mapie to dziwnie położone miejsce, gdzie na polance otoczonej strumieniem, we mgle porannego słońca wstawałam, w rosie wieczornej przy ogniu sie grzaliśmy, gdzie rozmowy z ludźmi jakby z naszej planety się podziały. Niesamowite! Posłuchałam głosu szeptu Wiedźmy, która o Galerii powiedziała, "tam dalej na prawo". I ciągnęłam do swojego. O jakże pełne magii tam miejsce zastałam. I znowu moja dusza się cieszyła pełnym gardłem. Słuchałam głosu własnego oddechu, gdy trudny bolący krok za krokiem stawiałam w upale. Słuchałam oddehu by dojść do miejsca, w którym dostanę wreszcie odpowiedź na moje pytanie " Po co ja tam idę?!". Wsłuchiwałam sie w swój oddech. Oddech, który jest ze mną od momentu narodzin do końca mojego życia. Czułam odcisk tworzący sie na kciuku od wspierania się kijkiem i szłam. Czułam ból nóg, pięt, palców. Bolały kolana w każdym kroku w drodze do domu. To było wspaniałe. Czułam zimne, lodowate strumyki przepływające zuchwale między moimi stopami, przelewające się, pieszcząc rozkosznie moje dłonie, palce, przeguby. Wypełniały słodyczą moją buzię i gardło. Ochładzały moje ramiona i dawały nogom orzeźwienie na kolejne kroki w upale. Zatrzymywałam się w tych chwilach. Miałam na to czas. Miałam ten czas. Ale i dałam go sobie. Dawałam sobie te przeżycia. Dałam sobie czas na tyle chwil w uścisku z drzewem, ile potrzebowałam. Dawałam sobie radość z zapachu łąk, ze smaku świeżego sera, ze smaku dzikich jagód i najpyszniejszych malim pod słońcem. Uznałam czas na portrety, w miejscu pałnym fotograficznej magii. Na zatrzymanie spojrzenia, na utulenie mokrego mchu. Poraz pierwszy czułam spokój na myśl o locie samolotem. Wiedziałam, że dolecimy bezpiecznie. Wiedziałam to. To wszystko, to żywy płomień rozpalający się na nowo. Na nowo udaje mi sie go krzesać. Odrzuciłam, odsunełam, nie wybrałam niszczycielskiego ognia zdrady, hipokryzji, działania według opinii i życzeń innych. Krzesam i powoli rozpalam mój ogień, mojej żywej duszy... Dlatego nie tęsknię! A jak tęsknię, to za chwilą bardziej już obecną, gdzie mam więcej oddechu, bardziej ze sobą rozmawiam. Tęsknię, bo jeszcze w moim życiu są elementy wygodnej złotej klatki (ciepła posadka, lęk przed własnym przedsięwzięciem finansowym, bałagan, który ciężko mi posprzątać). Udało mi sie rozpalić mój ogień, udało mi się poczuć jego ciepło. A to już pierwszy krok. Mam punkt odniesienia, który jest bliżej w czasie. Nie sięga do czasu beztroskiej młodości. Był tu i teraz. Jest tu i teraz. Powolutku, krok po kroku, otwiera się korytarz. Przypomniałam sobie jak się to robi. I wiem, że jak to robię, to świat sie nie kończy. Życie biegnie dalej. I jest piękniejsze!

Thursday, September 5, 2013

Zadzwoniłam wczoraj do mojego potwora...

Zadzwoniłam wczoraj do mojego taty, żeby złożyć mu życzenia urodzinowe. Możnaby zapytać, dlaczego? Odpowiedziałabym: Bo urodziny to dzień szczególny. Bo człowiek, mimo wad i błędów, zawsze zasługuje na dobro. Bo tak. Poprostu. Był stres w trakcie wybierania numeru. Była niechęć zbliżenia się znowu. Lęk przed tym, że będzie dziwnie i drętwo, że może znowu usłyszę chłód. Że może znowu wprawię go w zakłopotanie. Odebrał warczącym Halo! a w momencie, gdy usłyszał mój głos, jakby wylał w swojej radości, całe wiadro miłości na mnie! Jakże to było zaskakujące! Jak On się ucieszył! Jak On się ucieszył... Jak małe dziecko... Mój Potwór. Małe dziecko...

Thursday, August 29, 2013

Jestem spokojniejsza

Jestem spokojniejsza, nie lekam sie tak. Nie galopuje moja nieokielznana wyobraznia strachu...
Dlaczego...?

Czy dlatego, ze poprosilam wreszcie o to o co balam sie poprosic? I nic sie nie stalo... Nie zawalil sie swiat.
Nie bylo najprzyjemniej, bylo to, czego moglam sie spodziewac, byly sprzeciwy, uniki, gierki, przykre slowa... Ale zycie biegnie dalej. Jestem dalej taka sama. Mam dwie nogi, moge wciaz cieszyc sie laka, czuje rozkosz, bol i gniew...
Wciaz potrafie to wszystko, co potrafilam wczoraj...
Jest wiecej slow, jest wiecej spojrzen dodanych do wspomnien, jest jeszcze niewygoda...

Ale jest tez ten zaskakujacy spokoj w spokoju...

Friday, August 23, 2013

Kiedy wracam...

Kiedy wracam pamięcią do ostatniego naszego wyjazdu do Polski, przypomina mi się beztroska zabawa Emilki z kotem na trawie, łapiącym co chwilkę koniuszek źdźbła trawy, ktorym wodziła Emi... i śmiech...Widząc jej śmiech, bawiącej się tak, z mojej pamięci głębokiej przebrzmiewa mój śmiech w takiej samej chwili... Gra w piłkę, wspólne przebywanie, tak poprostu, bez konkretnego celu lub interesu... Bez nowych tematów... Codziennie...
To dobre jest. To dobre było.
I wędruje moja myśl na pierwsze piętro bloku numer 5, tam gdzie trzeba było przetrwać noc, mierzyć się z wieczorem, do układu domowego, w którym funkcjonowałam... i łezka malenka od razu, jak na zawołanie wyskakuje, i gardło czuje lekki uścisk... Gdybym tylko wiedziała, że jestem w tak chorym układzie... Nie tylko, że mój tata pije, ale, że to całe granie na uczuciach ze mną - mi szkodzi... Gdybym tylko to wiedziała... Może wcześniej - od razu przeżyłabym mój żal, a później złość i sprzeciw! I nie dałabym się tak pacyfikować...
Gdybym tylko wiedziała, że jestem krzywdzona...  A może ja wiedziałam... Tylko byłam uczona tego, żeby nie ufać swoim uczuciom... Byłam oswojona.y
Cieszę się, że chociaż teraz to widzę...

...

Cieszę się z tych naszysz zeszłych polsko-górskich wakacji. Naprawdę się cieszę! Dużo Magii z nich dostałam, dużo siły i spokoju... A ile Aniołów! Ileż pięknych doznań, dźwięków, zapachów, obrazów, rozmów, odczuć. Ile gruntów pod nogami. Od gładkiego aksamitu mchu, przez igliwie, lodowatą wodę strumyka, pień powalonego drzewa, po surową chropowatość skał. To niesamowite!
Widzę pełną skarbnicę. Ale najważniejsze jest to, że przechodząc obok, ja to widziałam, czułam, słyszałam, chłonęłam. Każdą komórką ciała. Radowałam się tym. Ba! Wciąż się raduję!